Czy miewasz takie momenty, kiedy czujesz “Mam dość!”? Wiesz, że już więcej nie udźwigniesz? Że to już jest ta chwila, kiedy nie dasz rady. Jeszcze jedno „Mamooo…”, jeszcze jednen rozlany soczek, zasmarkany nosek, jeszcze jedna para skarpet męża, która trafia pod łóżko zamiast do kosza na pranie… i … właśnie co?
Wybuchniesz?
A może zostawisz to wszystko i uciekniesz w pizdu?!
Tak, ucieczka brzmi dobrze. Byle daleko od tego całego bałaganu, hałasu, ciągłych oczekiwań i życiowego kołowrotka, który za nic nie chce zwolnić.

Takich momentów w życiu każdej mamy jest wiele. Małe dzieci, domowe obowiązki, brak czasu dla siebie, niepoukładane myśli i pranie… Masz wrażenie, że wszystko to cię przytłacza. Piętrzy się, rośnie, puchnie, aż w końcu przygniata cię tak, że nie masz już siły wstać. Wtedy pada groźne: “Mam dość!”
Wyobrażenia kontra rzeczywistość
Ja dobrze pamiętam jeden z takich momentów w moim matczynym życiu.
Był marzec 2014. Moje dzieci (dwóch chłopców) miały wtedy odpowiednio 5 lat i 1 rok. Od połowy lutego zamieszkaliśmy w naszym świeżo zakupionym domu. Wszystko powinno być świetnie.
A nie było…
Ot, zwykłe zderzenie wyobrażeń z rzeczywistością. Przed przeprowadzką snułam wizję jak to cała nasza rodzina wbiega do nowego lokum – wszyscy uśmiechnięci, dzieci piszczą z zachwytu, mąż wnosi meble, ja krzątam się wyciągając z pudeł nasze rodzinne fotografie i układam je na półkach. No bajka. Ale jak wiemy życie to nie jest bajka…
Wprowadzamy się, a po dwóch dniach zaczyna wśród nas krążyć wirus grypy żołądkowej. Najpierw starszy syn, potem ja, a po mnie najmłodszy. Ominęło tylko męża. Stara się nami jakoś zaopiekować, no ale musi też chodzić do pracy. Mam wrażenie, że od dobrych kilku dni tylko biegam na zmianę do toalety lub podstawiać dzieciom miskę. Piorę orzygane pościele, piżamki, dywan, do tego zmęczenie i totalny brak sił.
Nie tak to miało wyglądać
Starszy synek zdążył już wydobrzeć, ale niestety nie zdążył wrócić do szkoły, gdyż piątego dnia po naszej przeprowadzce wyskakują mu pierwsze krostki na brzuchu – tadaaaam – ospa wietrzna!
Wtedy wydawało mi się, że już gorzej być nie może. Po dwóch tygodniach od przeprowadzki mieliśmy za sobą potrójną grypę żołądkową, jedną ospę, dwa nowe zęby, same nieprzespane noce, ciągnące się w nieskończoność dni z dwójką chorych, więc marudzących dzieci. Z okazji moich urodzin, które przypadają na początku marca, odnotowałam w pamiętniku tylko to:
„Jestem wyczerpana fizycznie i psychicznie. Nie mam już sił. Dzieci pochłaniają całą moją życiową energię. Nie mam ochoty świętować.”
Było to tuż po tym, jak po kilku dniach w szkole Filip dostał gorączki, i wysypki na całym ciele, więc znów byliśmy uziemieni.
Mam dość!

To był mój moment pod tytułem “Mam dość!”. Wtedy to uciekłam z domu.
Na szczęście nie na długo i na szczęście do niego wróciłam. Wiedziałam jednak, że muszę coś zrobić, aby nie oszaleć. Wiedziałam, że moje baterie dawno się wyczerpały i że muszę znaleźć sposób jak je naładować. Wiedziałam, że muszę się oddalić.
Wyszło dość symbolicznie, bo rzecz działa się 8 marca, w Dzień Kobiet.
Dogadałam się wcześniej z siostrą, że będę u niej nocować. Ona młoda, bezdzietna, akurat ze współlokatorami wychodziła tego wieczora na imprezę. Sytuacja idelana – pusta chata, cisza, spokój i czas na poukładanie myśli. Czas jakiego brakowało mi od tygodni, a może nawet miesięcy…
Dogadałam się też oczywiście z mężem. W końcu to on przejął kontrolę nad naszym małym domem wariatów.
Żeby w pełni nacieszyć się wolnością zaplanowałam tę ucieczkę. Nie chciałam, żeby było byle jak. Wyszłam z domu późnym popołudniem. Podrzuciałam rzeczy do siostry i wolna jak ptak udałam sie do centrum. Dałam sobie czas na niespieszne pochodzenie po sklepach, a na wieczór wybrałam się sama do kina. Spacerkiem wróciłam do pustego i cichutkiego mieszkania siostry, a perspektywa tego, że prześpię spokojnie całą noc, a rano nikt mnie nie będzie budził o świcie, wydawała się ziszczeniem marzeń.
Uporządkować nieuporządkowane
Wzięłam wtedy ze sobą książkę “Przez relaks do szczęścia”. Wiedziałam, że chciałabym poukładać w głowie sprawy niepoukładane. Tak bardzo chciałam odnaleźć radość, którą gdzieś w tym natłoku obowiązków zagubiłam. Wspomnianą książkę miałam na półce od dawna, ale jakoś nigdy wcześniej do niej nie zajrzałam. Teraz wiedziałam, że i relaksu i poczucia szczęścia bardzo mi brakuje. Tego wieczora książka ta stanowczo pomogła mi uporządkować to i owo.

Szczególnie skupiłam się na rozdziale o pozytywnym nastawieniu. Ustaliłam już sama ze sobą, że moje przygnębiające myśli, biadolenie na to, jak mi w tym macierzyństwie ciężko i gromadzenie negatywnych emocji do niczego dobrego mnie nie prowadzą.
Byłam w miejscu, w którym zdałam sobie sprawę, że nie taką mamą, nie taką żoną i nie taką kobietą chciałam być! “Mam dość” dotyczyło nie tylko przytłaczających mnie obowiązków. Miałam dość takiej wersji siebie.
I tak w Dzień Kobiet, dzięki ucieczce z domu, odrobinie wolnego czasu i paru mądrym przeczytanym słowom, na nowo odkryłam swój osobisty klucz do spokoju i radości.
W książce przeczytałam między innymi:
„Gdy w głowie pojawiają się negatywne myśli (np. zamartwianie się na zapas, narzekanie na problemy, relacje czy inne rzeczy), to wyzwala to w tobie negatywne emocje jak przygnębienie i smutek. Pozbywając się negatywnych myśli pozbywasz sie negatywnych emocji, które powodują ciągłe niezadowolenie.”
(K. Straburzyńska, Przez relaks do szczęścia, Warszawa 2011)
A więc wiedziałam już od czego powinnam zacząć.
Dalej autorka podkreśla jak istotne jest pogodne podejście do siebie i innych ludzi. Uświadamia, że właściwie swoim nastawieniem do tego, co wokół nas kreujemy swoją rzeczywistość. Od nas zależy jaki sobie ten świat stworzymy. Jeśli w naszym umyśle tworzymy obraz spokoju, bezpieczeństwa, harmonii to łatwiej jest nam odnaleźć to wszystko w życiu. Niby to wszytsko wiedziałam, niby uważałam się za osobę o pozytywnym usposobieniu, ale najwidoczniej potrzebowałam sobie to uświadomić na nowo.

Zaopiekuj się sobą!
Tamten wieczór, a właściwie doba, były dla mnie niezwykłe. Odprężyłam się, uspokoiłam myśli i wiele zrozumiałam. Postanowiłam, że ze wszystkich sił zmienię swoje nastawienie do trudów macierzyństwa, do szarej codzienności, która czasem przytłacza, do moich bliskich.
To ile dał mi ten moment samotności i jak wiele się po nim zmieniło pomogło mi uświadomić sobie, że kiedy jest mi ciężko, to w pierwszej kolejności muszę zadbać o siebie.
Ja i moje samopoczucie to ważny element układanki.
Muszę dobrze opiekować się samą sobą, żeby móc dobrze opiekować się swoją rodziną.
Zrozumiałam też, że to wcale nie jest egoistyczne podejście! Od tamtego wieczora, od tamtej ucieczki, zaczęłam regularnie, może nizbyt często, ale regularnie, serwować sobie wieczory tylko dla siebie.
To było dobre doświadczenie. Czasem trzeba upaść nisko, doprowadzić się do stanu fatalnego, do głębokiej frustracji, żeby pewne rzeczy zrozumieć i chcieć je zmienić.
Mój kolejny wpis w pamiętniku brzmiał już tak:
„Ta dobowa przerwa – nocka, którą spędziłam poza domem – mnie uzdrowiła, uskrzydliła i dała siły do działania! Było cudownie!”
Twoje potrzeby są ważne
Nie chcę przez to namawiać Cię do uciekania z domu 😉 – absolutnie nie!
Z całego serca natomiast polecam ucieczkę w głąb siebie, dopatrywanie się swoich potrzeb i nie lekceważenie ich. Czasem jeden spokojnie spędzony dzień, jedna przespana noc, jedna wypita w ciszy kawa, mogą sprawić, że na nowo pozbieramy myśli i przypomnimy sobie jakie tak naprawdę chcemy być.

Przytoczona przeze mnie historia to nie był jednorazowy incydent. Niestety. Każda z nas miewa momenty, kiedy chce krzyczeć: “Mam dość!”. I też każda z nas potrzebuje regularnie się regenerować. Od tamtej pory zrozumiałam za to, że aby zachować równowagę potrzebuję się czasem oddalić. Dziś, trochę przekornie, nazywam to macierzyństwem dalekości/oddalenia, bo każda z nas, choćbyśmy nie wiem jak kochały nasze dzieci, potrzebuje odetchnąć. Dobrze jeśli pamiętamy o tym na co dzień i dajemy sobie szansę na tę chwilkę, choćby najkrótszą, zadbania o siebie i swoje emocje.