MOJE BIEGANIE – JAK BYŁO KIEDYŚ?
Kiedyś myślałam, że bieganie nie jest dla mnie. Zwłaszcza bieganie na długie dystanse. Będąc jeszcze w szkole całkiem nieźle szło mi w sprintach. Osiągałam całkiem niezłe wyniki. Ale kiedy przychodziło do przebiegnięcia czegoś więcej niż jedno okrążenie na bieżni – o nie! Tylko nie to!
Potem zostałam mamą. A właściwie zmiana zaszła, kiedy zostałam mamą po raz drugi, a zderzenie moich wyobrażeń bycia mamą dwójki z rzeczywistością, krótko mówiąc, mnie przygniotło. Byłam zmęczona, rozbita, lekko sfrustrowana (ale o tym planuje napisać osobny artykuł, bo to dłuższa historia…), nie wspominając o tym, że kilogramy pociążowe nie znikały w takim tempie jakiego sobie życzyłam.
I WTEDY POSTANOWIŁAM SPRÓBOWAĆ BIEGANIA
Początkowo oczywiście były to bardziej przebieżki niż bieganie na serio. Taki truchcik. No szału nie było… Najpierw króciutkie bieganie po parku. Męczyłam się okrutnie, bo moja kondycja była bardziej niż kiepska. Ale nie chciałam się poddawać. Wychodziłam pobiegać raz lub kilka razy w tygodniu, w zależności od tego, na ile pozwalała mi sytuacja (i moje dzieci oczywiście!). Byłam z siebie dumna z każdego małego osiągnięcia. A – umówmy się – początkowo, przy małych dzieciach, nawet samo wyjście z domu z zamiarem pobiegania już było osiągnięciem 🙂
I tak się jakoś rozbiegałam, rozkręciłam i nawet zaczęło mi się podobać!
JAK TO MOŻLIWE, ŻE LUBIĘ BIEGANIE?
Ale jak to możliwe, że to polubiłam?
Najbardziej przekonałam sie do biegania, kiedy odkryłam, jak cudownie oczyszcza ono moją głowę ( o spokoju w głowie pisałam między innymi tutaj). Zamykam za sobą drzwi i już mnie nie ma. Zostawiam za sobą wszystko i biegnę. Mam szansę zostać sama ze swoimi myślami. Bieganie powoli stawało się taką moją (przenośną i też dosłowną) ucieczką od trudów codzienności. Choćby dzień był nie wiem jak męczący, choćby dzieci dawały w kość, choćby dobijała mnie powtarzalność dni… znalazłam swoją odskocznię.
Do tego dochodziła satysfakcja z tego, że podejmuję aktywność fizyczną, a więc robię coś dobrego dla siebie! Czułam, że bardziej dbam o swoje zdrowie i swoją kondycję, a to w jakiś magiczny sposób poprawiało moje samopoczucie.
No i rezultaty. Byłam świadoma tego, że zaczynałam z kiepską kondycją. Dlatego nie nastawiałam sie na nie-wiadomo-co. Ale już wkrótce przekonałam się, że nawet gdy zaczyna się od krótkich dystansów i biega w swoim tempie, to robiąc to regularnie, chcąc nie chcąc, poprawia się kondycję. Można przebiec więcej i szybciej. A to bardzo cieszy i motywuje!
No same plusy! 🙂
A W MIĘDZYCZASIE…
Od tamtych początków minęło już jakieś 7 lat. Bieganie polubiłam tak bardzo, że kiedy robię sobie jakąś dłuższą przerwę (a robię, mnie też czasem zwyczajnie się nie chce…), to zaczyna mi tego brakować.
W międzyczasie zaczęłam brać udział w zorganizowanych biegach ulicznych. To jest dopiero petarda! Na pierwszy taki bieg (10 kilometrów) namówiła mnie koleżanka, a było to w 2015r. Nie pobiłam może rekordu świata w prędkości, ale to jak mi się szalenie podobało zaowocowało kolejnymi startami. I tak zaliczyłam już kilka zorganizowanych biegów na 5km z serii ParkRun, 4 oficjalne biegi uliczne Bristol 10K, a nawet jeden półmaraton. I nie piszę tego, żeby sie pochwalić, choć przyznam, że jestem z siebie dumna. Ale piszę to po to, żeby pokazać Wam , że można. Nawet jeśli początkowo się nie chce, nawet jeśli zaczynając dostajemy zadyszki na samą myśl o bieganiu, nawet jeśli nie od razu jesteśmy w tym dobre.
MOJE BIEGANIE – JAK JEST TERAZ?
I oto jestem ja – ładnych parę lat później. Na świecie moje trzecie dziecię. Inaczej doświadczam tego macierzyństwa. Jestem jakaś spokojniejsza, szczęśliwsza, bardziej cieszę się z pierdołowatych zwykłych chwil. Ale mimo wszystko bieganie znów ratuje moją głowę. Daleka jestem, co prawda, od frustracji, ale często łapie mnie potworne zmęczenie. Czasem czuję się przygnieciona natłokiem myśli i emocji. I wtedy bieganie przychodzi z pomocą. Mój syn jest jeszcze bardzo mały, więc na razie staram sie nie szaleć. Powrót do biegania skonsultowałam też z lekarzem, bo po ciąży i porodzie – wiadomo – trzeba na siebie uważać. Na razie to bardziej marsz czy szybszy spacer niż bieganie, ale i tak mnie to cieszy. A najbardziej cieszę się, że tym razem mogę mówić, że do tego ‘wróciłam’. Okazało się, że bieganie stało się dla mnie ‘tym czymś’! 🙂
Podobał Ci się ten artykuł? Dobrze Ci się go czytało? To świetnie, bo starałam się, aby tak było!
Daj znać, proszę, jakie są Twoje przemyślenia w tym temacie.
Bądź tą, która jako pierwsza zostawi tu swój komentarz – będzie mi bardzo miło 🙂
Wszystkie zdjęcia w tym artykule pochodzą z Unsplash.com